Po suszeniu pomidorów została mi miska miąższu pomidorowego i gniazd nasiennych. Wyrzucić szkoda, na szybko wykorzystać taką ilość nie bardzo jest na co - co można więc zrobić? A no pyszny sok pomidorowy. Część z Was pewnie się krzywi na samą myśl - taki sok pomidorowy nie musi być wypity - może być bazą zup lub sosów! :)
Składniki:
miąższ z 5 kg pomidorów podłużnych
2 ząbki czosnku
1/2 łyżeczki pieprzu ziarnistego
1/3 łyżeczki soli
1/2 łyżki cukru
1/2 łyżeczki ostrej papryczki lub 1/5 świeżej papryczki chilli
1/4 łyżeczki mielonego pieprzu
1 nieduży liść laurowy
Miąższ i gniazda nasienne przekładamy do garnka. Dodajemy ząbki czosnku, liść laurowy, ostrą papryczkę i ziarna pieprz. Gotujemy około 30 minut na niewielkim ogniu, po czym przecieramy przez sito, pozbywając się pestek.
Gładką masę przelewamy do garnka, doprawiamy solą, cukrem i mielonym pieprzem. Gotujemy na niewielkim ogniu jeszcze około 10 minut w miedzyczasie próbując soku - jeśli wyda Wam się nieodpowiednio doprawiony - doprawcie go wedle smaku. Można dodać również trochę bazylii, jeśli macie ochotę.
Sok przelewamy do wyparzonych słoików i pasteryzujemy lub od razu używamy do zrobienia pysznej, pożywnej zupy.
Smacznego :)
Strony
▼
poniedziałek, 29 września 2014
piątek, 26 września 2014
Suszone pomidory w zalewie z ziołami
Do zrobienia suszonych pomidorów zabierałam się już jakiś czas. W poprzednim, wynajmowanym, mieszkaniu nie mieliśmy piekarnika i ratowaliśmy się małym, wolnostojącym, który był malutki i zżerał mnóstwo prądu. W tym roku jednak postawiłam na swoim i któregoś piątku pognałam na pobliski bazarek i zaopatrzyłam się w pomidory, które przerobiłam na suszone.
W przypadku pomidorów przeznaczonych do suszenia najlepsze są pomidory podłużne (u mnie polne, bo takie mi polecił Pan na bazarku) i zawierające mało wodnistego miąższu.
Warto pamiętać jeszcze o dwóch rzeczach: do suszenia potrzeba czasu i pomidory znacznie kurczą się przy suszeniu. Mi z 5 kilogramów pomidorów wyszło 6 słoików suszonych pomidorów w zalewie.
Składniki:
5 kg podłużnych pomidorów
główka czosnku
ulubione zioła - u mnie bazylia, oregano, tymianek, majeranek
ok. 1 litr oleju lub 1/2 l oleju i 1/2 l oliwy z oliwek
Pomidory dokładnie myjemy, wycieramy, przekrawamy na pół, wycinamy szypułki i wyjmujemy gniazda nasienne i miąższ (nie wyrzucamy go! przyda nam się do zrobienia soku pomidorowego - wpis dodam już niedługo :)).
Połówki pomidorów układamy gęsto na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika.
Włączamy termoobieg i ustawiamy temperaturę 100 stopni i w takiej temperaturze przez parę godzin przy uchylonym piekarniku. Ja zostawiam po prostu pudełko zapałek tak, żeby piekarnik się nie domykał i tak się suszą i suszą, i suszą... W sumie zajęło mi to około 4-5 godzin z dwoma przerwami.
Pomidory można ususzyć na 2 sposoby:
1. całkowicie - tak, żeby były suchuteńkie i kruszyły się; takie pomidory można przed użyciem namoczyć w ciepłej wodzie i kroić jak zmiękną. Przechowywać w szczelnych, zamkniętych pojemnikach (jak suszone grzyby) lub mrozić.
2. do zalewy - pomidory powinny być dość mocno wysuszone, ale ich środek powinien być lekko miękki i mięsisty. Dzięki temu przy użyciu pomidory będą bardzo delikatne i idealne do krojenia.
Słoiki myjemy i suszymy. Można je również wyparzyć w piekarniku.
Słoiki wypełniamy pomidorami do ok. 3/4 wysokości - nie więcej - pomidory wypiją część zaprawy, którymi je zalejemy i napęcznieją.
Olej lub olej z oliwą wlewamy do garnka. Dorzucamy obrane i przekrojone na pół ząbki czosnku i zioła wedle uznania i całość podgrzewamy do momentu aż na powierzchni tłuszczy pojawią się delikatne bąbelki. Tak przygotowaną zalewą zalewamy słoiki prawie do pełna. Zakręcamy, odwracamy do góry dnem i zostawiamy tak aż całkowicie ostygną.
Jeśli, jak mi, zostanie Wam trochę pomidorów, zabraknie słoików albo macie słoiki, które nie chcą się dokręcać - możecie część pomidorów zostawić w nie zawekowanych słoikach - dobrze je jednak wtedy trzymać w lodówce i zużyć w ciągu 2-3 tygodni.
Wyciągamy w środku zimy i delektujemy się smakiem domowych, cudownych pomidorów :)
Smacznego! :)
W przypadku pomidorów przeznaczonych do suszenia najlepsze są pomidory podłużne (u mnie polne, bo takie mi polecił Pan na bazarku) i zawierające mało wodnistego miąższu.
Warto pamiętać jeszcze o dwóch rzeczach: do suszenia potrzeba czasu i pomidory znacznie kurczą się przy suszeniu. Mi z 5 kilogramów pomidorów wyszło 6 słoików suszonych pomidorów w zalewie.
Składniki:
5 kg podłużnych pomidorów
główka czosnku
ulubione zioła - u mnie bazylia, oregano, tymianek, majeranek
ok. 1 litr oleju lub 1/2 l oleju i 1/2 l oliwy z oliwek
Pomidory dokładnie myjemy, wycieramy, przekrawamy na pół, wycinamy szypułki i wyjmujemy gniazda nasienne i miąższ (nie wyrzucamy go! przyda nam się do zrobienia soku pomidorowego - wpis dodam już niedługo :)).
Połówki pomidorów układamy gęsto na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika.
Włączamy termoobieg i ustawiamy temperaturę 100 stopni i w takiej temperaturze przez parę godzin przy uchylonym piekarniku. Ja zostawiam po prostu pudełko zapałek tak, żeby piekarnik się nie domykał i tak się suszą i suszą, i suszą... W sumie zajęło mi to około 4-5 godzin z dwoma przerwami.
Pomidory można ususzyć na 2 sposoby:
1. całkowicie - tak, żeby były suchuteńkie i kruszyły się; takie pomidory można przed użyciem namoczyć w ciepłej wodzie i kroić jak zmiękną. Przechowywać w szczelnych, zamkniętych pojemnikach (jak suszone grzyby) lub mrozić.
2. do zalewy - pomidory powinny być dość mocno wysuszone, ale ich środek powinien być lekko miękki i mięsisty. Dzięki temu przy użyciu pomidory będą bardzo delikatne i idealne do krojenia.
Słoiki myjemy i suszymy. Można je również wyparzyć w piekarniku.
Słoiki wypełniamy pomidorami do ok. 3/4 wysokości - nie więcej - pomidory wypiją część zaprawy, którymi je zalejemy i napęcznieją.
Olej lub olej z oliwą wlewamy do garnka. Dorzucamy obrane i przekrojone na pół ząbki czosnku i zioła wedle uznania i całość podgrzewamy do momentu aż na powierzchni tłuszczy pojawią się delikatne bąbelki. Tak przygotowaną zalewą zalewamy słoiki prawie do pełna. Zakręcamy, odwracamy do góry dnem i zostawiamy tak aż całkowicie ostygną.
Jeśli, jak mi, zostanie Wam trochę pomidorów, zabraknie słoików albo macie słoiki, które nie chcą się dokręcać - możecie część pomidorów zostawić w nie zawekowanych słoikach - dobrze je jednak wtedy trzymać w lodówce i zużyć w ciągu 2-3 tygodni.
Wyciągamy w środku zimy i delektujemy się smakiem domowych, cudownych pomidorów :)
Smacznego! :)
Przed suszeniem - wydrylowane i wypestkowane
Po wysuszeniu
wtorek, 23 września 2014
Szwarcwaldzki tort wiśniowy
Część z Was, z którymi znam się prywatnie wie, że miałam wczoraj urodziny. Szczerze przyznam, że od paru lat nie bardzo nie lubię tego dnia, mam wtedy permanentną depresję, ból głowy i niechęć do wszystkiego...
W każdym razie, żeby nie narzekać, wszystkim tym, którzy pamiętali bardzo DZIĘKUJĘ za pamięć, życzenia i wszelkie miłe słowa otuchy :)
A jako, że pourodzinowa refleksja już za mną - przyszedł czas na tort!
Tort nie został upieczony wczoraj, ale jakiś czas temu i czekał dzielnie na swój czas i swój debiut na blogu.
Tort jest pyszny! Nawet mój niejedzący większości ciast Szwagier stwierdził, że blaty ciasta są naprawdę bardzo dobre! :)
Składniki:
Ciasto:
kostka miękkiego masła
2 tabliczki gorzkiej czekolady
6 żółtek z dużych jajek
6 białek z dużych jajek
200 g drobnego cukru do wypieków
200 g mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
odrobina soli
Krem:
1 list śmietany kremówki
5 łyżek cukru pudru
odrobina soku z cytryny
2 łyżki nalewki wiśniowej
Opcjonalnie: pokruszona gorzka czekolada
Dodatkowo:
do nasączenia blatów: ok. 100 ml soku z wiśni wymieszanego ze 100 ml nalewki wiśniowej
ok. 700 - 1000 g wiśni, wydrylowanych (mogą być mrożone, ale wtedy przed użyciem rozmrozić)
Ciasto
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej w dość sporej misce i odstawić do lekkiego przestygnięcia. Dodać masło i miksować na gładką masę, dodając po kolei po jednym żółtku i cukier. Dodać mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i szczyptę soli i zmiksować na jednolitą masę.
Białka ubić na sztywno i wmieszać do czekoladowej masy.
Ciasto przelać do tortownicy i piec około 40 minut w temperaturze 170 stopni, do suchego patyczka.
Jeśli wolicie piec każdy blat osobno - można to zrobić, wtedy należy każdy z blatów piec około 12-15 minut i pilnować, żeby się nie przypaliły.
Po upieczeniu ciasto dokładnie ostudzić.
Krem
Śmietanę kremówkę ubić z cukrem pudrem. Jak już będzie dobrze ubita - dodać sok z cytryny i nalewkę wiśniową.
Ja czasami do kremu, którym przekładam blaty dodaję jeszcze trochę pokruszonej gorzkiej czekolady. Wtedy jednak trzeba odłożyć część kremu, który posłuży nam do dekoracji ciasta.
Każdy z ostudzonych blatów nasączać sokiem wiśniowym wymieszanym z nalewką wiśniową.Na tak przygotowane blaty układać wiśnie i na to krem ze śmietany.
Kremem udekorować wierzch ciasta, posypać startą czekoladą, udekorować wiśniami i włożyć na około 2-3 godziny do lodówki.
Smacznego :)
sobota, 20 września 2014
Palcem po mapie: Kazimierz Dolny
Zaraz po Lublinie i Nałęczowie przyszedł czas na relację z naszego stołowania się w Kazimierzu Dolnym.
Swoją drogą nie wiem, jak to się stało, że dotąd żadne z nas w tym urokliwym miasteczku nie było!
Trafiliśmy na cudowną pogodę - wrześniowe 22-26 stopni, słoneczko i delikatny wiatr - cudnie, po prostu cudnie! A do tego obłędne jedzenie, którego mogliśmy popróbować dzięki przewodnictwu znajomych z którymi byliśmy i którzy nas po okolicznych restauracjach oprowadzili.
Restauracja u Fryzjera, Kazimierz Dolny, ul. Witkiewicza 2
http://restauracja-ufryzjera.pl/
Jak usłyszeliśmy pytanie "A byliście u Fryzjera?", to trochę zgłupieliśmy... U fryzjerów zdarza nam się bywać (choć ja szczerze nie znoszę tego przykrego rytuału!), ale... Na szczęście okazało się, że chodzi o restaurację, która mieści się niedaleko kazimierskiego Rynku.
Z tego, co usłyszeliśmy - knajpa mieści się w tym samym miejscu, gdzie do 31 grudnia 2012 roku działała "Knajpa u Fryzjera", która spłonęła. Niestety - nie mam pojęcia, jak wyglądała tam kuchnia kiedyś, natomiast to, co zastaliśmy naprawdę nam bardzo smakowało. Restauracja serwuje dania kuchni polskiej i żydowskiej.
PanMąż na przystawkę zamówił macę serową z sosem pomidorowo-paprykowym i oliwo-czosnkowym. Macę jadał robioną przez swoją prababcię, jednak to nie była taka sama maca jak ta podana u Fryzjera, jednak bardzo mu smakowała. Jedyna rzecz, której nie polecam, to sos oliwo-czosnkowy - miałam okazję go spróbować i miałam wrażenie, że 2 dni później nadal zionę czosnkiem.
Ja na pierwsze danie zamówiłam zupę gulaszową. Była dobra, treściwa i pożywna, ale nadal jestem zdania, że najlepsza gulaszową na świecie robi moja Teściowa! I tego się będę trzymać ;)
Na danie główne zdecydowałam się (po dość długim wahaniu) na kreplach. Kreplach to smażone pierogi z wołowiny podawane ze smażonymi farfelkami (żydowskimi kluseczkami, trochę jak kluseczki kładzione) i marchewką na słodko. O ile marchewka i kluseczki nie powaliły mnie, o tyle pierogi były cudownie pyszne!
PanMąż delektował się udźcem jagnięcym jako daniem głównym. Udziec duszony był w pomidorowym sosie z papryką, cebulą, czosnkiem i podany z kaszą kus-kus na gorącej patelni. Smakował mu bardzo. Ja podjadłam mu troszeczkę - danie było dość ostre, ale moje kubki smakowe nie lubią nadmiaru ostrości, co zresztą bywało problematyczne, jak zamieszkaliśmy ze sobą ;)
Restauracja Kuchnia i Wino, Kazimierz Dolny, Pensjonat Vincent, ul. Krakowska 11
http://www.restauracjakuchniaiwino.pl/pl/
Byliśmy zadowoleni z kuchni U Fryzjera, że kolejnego dnia pobytu w Kazimierzu byliśmy skłonni iść tam również. Zostaliśmy jednak namówieni na zmianę planów i bardzo dobrze się stało!
Restauracja mieści się z Pensjonacie Vincent, przy małej, urokliwej uliczce Kazimierza.
Rzecz warta uwagi w przypadku tej restauracji - menu zostało ułożone przez zdobywcę pierwszej w Polsce gwiazdki Michelin - Wojciecha Modesta Amaro, który wyszkolił również kucharzzy restauracji.
Ja zrezygnowałam z przystawki/zupy. PanMąż zjadł zalewajkę z ziemniaków i pora, robioną na zakwasie, podawaną z uszkami z farszem z kapusty - zupę, którą pamiętam z dzieciństwa, zupę, którą robił mój Dziadek. Ja pamiętałam ją trochę inaczej niż to, co zostało podane, ale na szczęście Mąż był zadowolony. Była ona również ciekawie podana - na stół wjechał bowiem talerz z uszkami i dopiero przy stole został zalany zupą.
Jako danie główne zjedliśmy: ja zrazy z polędwicy wołowej z kopytkami z suszonymi grzybami, zielonym groszkiem i sosem z trawy żubrowej, a PanMąż jagnięcinę na musie śliwkowym z kopytkami na maśle palonym i puree dyniowym z imbirem. Oba dania dania były dobre (choć kopytka Męża były lepsze niż moje, mój sos był specyficzny, przez co ciężko mi opisać jego smak), ale najlepsza była kacza pierś na rabarbarze z chutneyem śliwkowym i galaretką malinowo - balsamiczną. Chyba wszyscy żałowali, że nie zamówili tej kaczki ;)
Panowie jak zwykle namówili nas na deser - był nim mus waniliowy z pudrem porzeczkowym. Wydaje mi się, że spód musu był robiony m.in z czekolady i płatków owsianych, choć nie dam sobie ręki uciąć, a nie zapytałam. Niemniej - był całkiem dobry, a ciekawostką na pewno był owy puder :)
W Villi Bohema mieliśmy przyjemność spać. Dostaliśmy pokój na drugim piętrze z przecudownym widokiem na Kazimierz - na Kościół, Zamek i na Wzgórze Trzech Krzyży.
Z rzeczy, które jedliśmy w restauracji możemy bez wątpienia polecić kotlet schabowy z kością z puree z ziemniaków i kapustą zasmażaną. Nie wiem jak schab, bo głodnemu Mężowi go nie podbierałam, ale puree i kapusta naprawdę smaczne!
Ja w tym czasie raczyłam się sandacza z czarnym ryżem (barwiony tuszem kałamarnicy) i sałatką ze świeżych warzyw. Sałatka nie była w standardzie w tym zestawie, ale przemiła Pani Kelnerka zaproponowała właśnie taką wymianę. Sandacz był przepyszny (nie wiem, czy to zasługa tego, że ostatnio mam dużą ochotę na ryby ;)), za to ryżowi trochę brakowało - nie jestem w stanie powiedzieć czego, ale czegoś mi w nim było brak.
Całość jednak - jak najbardziej na plus :)
Mam nadzieję, że uda nam się za jakiś czas wrócić do Kazimierza.
Mam nadzieję, że ponownie zjemy dużo i dobrze. Jeśli nie w miejscach, które już poznaliśmy, to w nowych, które dopiero odkryjemy.
Wiem, że na pewno wtedy wezmę ze sobą aparat i relacja będzie pełniejsza.
Ale wrócimy na pewno! :)
Swoją drogą nie wiem, jak to się stało, że dotąd żadne z nas w tym urokliwym miasteczku nie było!
Trafiliśmy na cudowną pogodę - wrześniowe 22-26 stopni, słoneczko i delikatny wiatr - cudnie, po prostu cudnie! A do tego obłędne jedzenie, którego mogliśmy popróbować dzięki przewodnictwu znajomych z którymi byliśmy i którzy nas po okolicznych restauracjach oprowadzili.
Restauracja u Fryzjera, Kazimierz Dolny, ul. Witkiewicza 2
http://restauracja-ufryzjera.pl/
Zdjęcie pochodzi ze strony http://restauracja-ufryzjera.pl/
Z tego, co usłyszeliśmy - knajpa mieści się w tym samym miejscu, gdzie do 31 grudnia 2012 roku działała "Knajpa u Fryzjera", która spłonęła. Niestety - nie mam pojęcia, jak wyglądała tam kuchnia kiedyś, natomiast to, co zastaliśmy naprawdę nam bardzo smakowało. Restauracja serwuje dania kuchni polskiej i żydowskiej.
PanMąż na przystawkę zamówił macę serową z sosem pomidorowo-paprykowym i oliwo-czosnkowym. Macę jadał robioną przez swoją prababcię, jednak to nie była taka sama maca jak ta podana u Fryzjera, jednak bardzo mu smakowała. Jedyna rzecz, której nie polecam, to sos oliwo-czosnkowy - miałam okazję go spróbować i miałam wrażenie, że 2 dni później nadal zionę czosnkiem.
Zdjęcie pochodzi ze strony http://restauracja-ufryzjera.pl/
Na danie główne zdecydowałam się (po dość długim wahaniu) na kreplach. Kreplach to smażone pierogi z wołowiny podawane ze smażonymi farfelkami (żydowskimi kluseczkami, trochę jak kluseczki kładzione) i marchewką na słodko. O ile marchewka i kluseczki nie powaliły mnie, o tyle pierogi były cudownie pyszne!
Zdjęcie pochodzi ze strony http://restauracja-ufryzjera.pl/
Restauracja Kuchnia i Wino, Kazimierz Dolny, Pensjonat Vincent, ul. Krakowska 11
http://www.restauracjakuchniaiwino.pl/pl/
Byliśmy zadowoleni z kuchni U Fryzjera, że kolejnego dnia pobytu w Kazimierzu byliśmy skłonni iść tam również. Zostaliśmy jednak namówieni na zmianę planów i bardzo dobrze się stało!
Restauracja mieści się z Pensjonacie Vincent, przy małej, urokliwej uliczce Kazimierza.
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.restauracjakuchniaiwino.pl/pl/
Ja zrezygnowałam z przystawki/zupy. PanMąż zjadł zalewajkę z ziemniaków i pora, robioną na zakwasie, podawaną z uszkami z farszem z kapusty - zupę, którą pamiętam z dzieciństwa, zupę, którą robił mój Dziadek. Ja pamiętałam ją trochę inaczej niż to, co zostało podane, ale na szczęście Mąż był zadowolony. Była ona również ciekawie podana - na stół wjechał bowiem talerz z uszkami i dopiero przy stole został zalany zupą.
Jako danie główne zjedliśmy: ja zrazy z polędwicy wołowej z kopytkami z suszonymi grzybami, zielonym groszkiem i sosem z trawy żubrowej, a PanMąż jagnięcinę na musie śliwkowym z kopytkami na maśle palonym i puree dyniowym z imbirem. Oba dania dania były dobre (choć kopytka Męża były lepsze niż moje, mój sos był specyficzny, przez co ciężko mi opisać jego smak), ale najlepsza była kacza pierś na rabarbarze z chutneyem śliwkowym i galaretką malinowo - balsamiczną. Chyba wszyscy żałowali, że nie zamówili tej kaczki ;)
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.restauracjakuchniaiwino.pl/pl/
Panowie jak zwykle namówili nas na deser - był nim mus waniliowy z pudrem porzeczkowym. Wydaje mi się, że spód musu był robiony m.in z czekolady i płatków owsianych, choć nie dam sobie ręki uciąć, a nie zapytałam. Niemniej - był całkiem dobry, a ciekawostką na pewno był owy puder :)
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.restauracjakuchniaiwino.pl/pl/
Zielona Tawerna, Kazimierz Dolny, ul. Nadwiślańska 4
Cudownie magiczne miejsce! Gałęzie drzew wchodzą do pomieszczenia przez okno, wkoło zielono, zacisznie, po prostu cudnie! Nawet nie jestem w stanie tego opisać - atmosfera starego domku na wsi, sielsko - anielsko!
Zdjęcie pochodzi z https://www.facebook.com/zielonatawernakazimierz?fref=ts
Moje placki ziemniaczane ze śmietaną na przystawkę dobre, choć jak to placki - w zasadzie nie ma się czym zachwycać. Za to tagliatelle z kurkami na danie główne - wyborne! Kurki super przyrządzone, makaron al dente - aż chciało się jeść! Kurki nie były mrożone, więc dodatkowy plus za świeże produkty!
PanMąż zjadł rosół i był zachwycony makaronem - pysznym i domowym. Jako danie główne zamówił schabowego z ziemniakami i zasmażaną kapustą. Kapusta była bardzo dobra - wiem, bo sama mu ją podjadałam ;) Schabowy, który jest przez niego bardzo rzadko jadany, również zyskał dobrą opinię, to samo ziemniaki.
Wiem, że chwalony był też mielony z mizerią i sałatka z kurczakiem.
Jednego jestem pewna - jedzenie było dobre, ale jego walory dodatkowo podbiło otoczenie... Cóż, jesteśmy tylko ludźmi, aż wzrokowcami ;)
Restauracja Villa Bohema, Villa Bohema, Kazimierz Dolny, ul. Małachowskiego 12
Z rzeczy, które jedliśmy w restauracji możemy bez wątpienia polecić kotlet schabowy z kością z puree z ziemniaków i kapustą zasmażaną. Nie wiem jak schab, bo głodnemu Mężowi go nie podbierałam, ale puree i kapusta naprawdę smaczne!
Ja w tym czasie raczyłam się sandacza z czarnym ryżem (barwiony tuszem kałamarnicy) i sałatką ze świeżych warzyw. Sałatka nie była w standardzie w tym zestawie, ale przemiła Pani Kelnerka zaproponowała właśnie taką wymianę. Sandacz był przepyszny (nie wiem, czy to zasługa tego, że ostatnio mam dużą ochotę na ryby ;)), za to ryżowi trochę brakowało - nie jestem w stanie powiedzieć czego, ale czegoś mi w nim było brak.
Całość jednak - jak najbardziej na plus :)
Mam nadzieję, że uda nam się za jakiś czas wrócić do Kazimierza.
Mam nadzieję, że ponownie zjemy dużo i dobrze. Jeśli nie w miejscach, które już poznaliśmy, to w nowych, które dopiero odkryjemy.
Wiem, że na pewno wtedy wezmę ze sobą aparat i relacja będzie pełniejsza.
Ale wrócimy na pewno! :)
czwartek, 18 września 2014
Żarcie Na Kółkach: pożegnanie sezonu, 21.09, Plac Defilad
W zeszłym roku na blogu pisałam Wam o food-truckowej imprezie, która odbywa się w Warszawie: Żarcie Na Kółkach. Pojawiło się też krótkie podsumowanie po wydarzeniu - znajdziecie je TU.
Żarcie Na Kółkach to inicjatywa, która gości na mapie Warszawy drugi rok z rzędu. Jak organizator pisze na swojej stronie internetowej: Żarcie Na Kółkach to wielki zjazd mobilnych gastrowozów, jadłomaszyn, paszoaut z całej Polski. Można tam zjeść wszystko, co więcej: możę tam zjeść każdy. Z tego co pamiętam na poprzednich edycjach były mobilne gastro bary w których najedzą sie zarówno mięsożercy, jak i wegetarianie czy weganie.
Zeszłoroczna edycja kończyła się na Bulwarze Flotylli Wiślanej na warszawskim Powiślu. W tym samym miejscu został otwarty sezon 2014, który obfitował w wiele wydarzeń: Zlot nad Wisłą na Mokotowie oraz Festiwal i Mistrzostwa Burgerowe w Centrum Warszawy.
W tym roku ostatnie w sezonie Żarcie Na Kółkach odbędzie się w najbliższą niedzielę, 21 września, w samym centrum Warszawy: na Placu Defilad pod Pałacem Kultury i Nauki.
Start - godzina 11:00.
W tej chwili lista food-trucków, które wezmą udział w imprezie cały czas rośnie. Jak podaje organizator na chwilę obecną zadeklarowało się ponad 25 wozów, ale lista nie jest jeszcze zamknięta! Listę wystawców znajdziecie poniżej oraz na facebooku organizatora: Żarcie Na Kółkach na Facebooku.
Bardzo możliwe, że uda nam się tam być i zdać krótką relację z całego wydarzenia.
A Wy? Wybieracie się?
Żarcie Na Kółkach to inicjatywa, która gości na mapie Warszawy drugi rok z rzędu. Jak organizator pisze na swojej stronie internetowej: Żarcie Na Kółkach to wielki zjazd mobilnych gastrowozów, jadłomaszyn, paszoaut z całej Polski. Można tam zjeść wszystko, co więcej: możę tam zjeść każdy. Z tego co pamiętam na poprzednich edycjach były mobilne gastro bary w których najedzą sie zarówno mięsożercy, jak i wegetarianie czy weganie.
Zeszłoroczna edycja kończyła się na Bulwarze Flotylli Wiślanej na warszawskim Powiślu. W tym samym miejscu został otwarty sezon 2014, który obfitował w wiele wydarzeń: Zlot nad Wisłą na Mokotowie oraz Festiwal i Mistrzostwa Burgerowe w Centrum Warszawy.
W tym roku ostatnie w sezonie Żarcie Na Kółkach odbędzie się w najbliższą niedzielę, 21 września, w samym centrum Warszawy: na Placu Defilad pod Pałacem Kultury i Nauki.
Start - godzina 11:00.
W tej chwili lista food-trucków, które wezmą udział w imprezie cały czas rośnie. Jak podaje organizator na chwilę obecną zadeklarowało się ponad 25 wozów, ale lista nie jest jeszcze zamknięta! Listę wystawców znajdziecie poniżej oraz na facebooku organizatora: Żarcie Na Kółkach na Facebooku.
Bardzo możliwe, że uda nam się tam być i zdać krótką relację z całego wydarzenia.
A Wy? Wybieracie się?
środa, 17 września 2014
Palcem po mapie: Lublin i Nałęczów
Jakiś czas temu pytałam Was, czy bylibyście zainteresowani czytaniem moich/naszych subiektywnych opinii o miejscach, które odwiedzamy. Odpowiedź brzmiała tak, a ja zbierałam się i zbierałam do tematu od jakiegoś czasu.No i oto jest, oznaczony nowym tagiem: palcem po mapie.
W ostatnim czasie zrobiliśmy sobie tygodniowy urlop i odwiedziliśmy Lublin, Nałęczów (tylko przejazdem) i Kazimierz Dolny. Na Kazimierz, w którym jadaliśmy wybornie, poświęcony zostanie osobny post. Dziś: Lublin i Nałęczów.
Stół i Wół, Lublin, ul. Bramowa 2
https://www.facebook.com/stoliwol
Chodziliśmy po Starym Mieście i nie bardzo mogliśmy się zdecydować co zjeść (pierwszego dnia trafiliśmy do miejsca, które było kompletnym niewypałem, więc nie będę Was 'raczyła' opinią). Polecana była nam Czarcia Łapa, ale ze względu na pewne ograniczenia kubków smakowych PanaMęża w końcu się na nią nie zdecydowaliśmy. Poszliśmy właśnie do Stołu i Wołu, który mieści się niedaleko Bramy Krakowskiej, naprzeciwko informacji turystycznej. W menu hamburgery, sałatki i dania z grilla. Na pewno zaskoczyła nas pozycja "Deska serów" w sekcji "Desery", ale kto wie... ;)
Z menu szybciutko wyłowiliśmy foccacię z serem i masłem czosnkowym - była dobra, ale nijak się ma do mojej ulubionej, jedzonej w jednej z podwarszawskich restauracji (o której też Wam kiedyś opowiem). No i nie do końca czuliśmy w niej masło czosnkowe, a szkoda.
Oprócz tego PanMąż wybrał dla siebie burgera "Jack" - za bodajże 26 zł; z sosem Jack Daniels. Burger, ze względu na sos, lekko słodkawy, wypieczony w sam raz. Dodatkowo z domowymi frytkami i sałatką colesław, czyli tak, jak najczęściej bywają podawane burgery w chyba powoli przemijających burgerowniach. W każdym razie: PanMąż był zadowolony.
Ja zdecydowałam się na szaszłyk z kus-kusem i sałatką z pomidorami. Dostałam danie i... oniemiałam! Porcja była og-ro-mna! Mimo, że miałam nieodzowną pomoc przy zjadaniu mięcha - i tak nie opróżniłam deski, na której danie dostałam ;) Kus-kus pyszny, chociaż bardzo żałuję, że podany na zimno - dużo lepszy byłby ciepły. Szaszłyk z boczkiem, cebulą i papryką był bardzo dobry - najlepsze jednak z niego były kawałki mięsa - im bardziej przypieczone (przypalone?) - tym lepsze :)
Wnętrze? Industrialne - mi się bardzo podobało!
W dodatku - serdeczne pozdrowienia dla Pana Kelnera, który był przemiły! :)
Karczma Nałęczowska, Nałęczów, ul. Poniatowskiego 4
http://karczmanaleczowska.org/
Z Lublina przenosiliśmy się na parę dni do Kazimierza. Jako, że nie spieszyło nam się i mieliśmy trochę czasu - zatrzymaliśmy się na posiłek w Nałęczowie. Pogoda była koszmarna i nawet czekolada w pijalni czekolady Wedla nie poprawiła nam nastroju.
Przypadkiem zaszliśmy do Karczmy Nałęczowskiej. Jak się okazuje - swojego czasu Magda Gessler przeprowadzała w tym miejscu swoje kuchenne rewolucje (odcinek możecie znaleźć TUTAJ).
Ja z przystawek zrezygnowałam, choć udało mi się spróbować barszczu czerwonego, na który połasił się PanMąż. Barszcz był z uszkami i był całkiem smaczny - choć nie umywa się do barszczu z ziemniakami, który robi moja Mama :)
PanMąż z menu wybrał szaszłyka z Nałęczowa do Lublina z ogórkami kiszonymi i opiekanymi ziemniakami. Określa go jako "ciekawy", czyli smakował mu ;) Jedna z rzeczy, która nas zaskoczyła - sposób podania - na dużym chlebie.
Ja zdecydowałam się na rague z dzika z grzybami, który było pyszne! Trochę bałam się dzika, bo jadłam go bodajże drugi raz w życiu, ale bez wahania zdecydowałabym się zjeść go i po raz drugi. Dobrałam do nich kluseczki kładzione, które były super. Jedna rzecz, która mnie zaskoczyła to przybranie, na które składał się... arbuz.
Do posiłków mogliśmy wybrać sobie coś z barku sałatkowego, który był raczej mizerny.
I coś, co kompletnie nam nie pasowało - kelner. Kompletnie nie był w stanie doradzić, ba, nie do końca wiedział z czego się składała część dań i sałatek.
To tyle na dziś...
Byliście w którymś z tych miejsc? Planujecie być?
W ostatnim czasie zrobiliśmy sobie tygodniowy urlop i odwiedziliśmy Lublin, Nałęczów (tylko przejazdem) i Kazimierz Dolny. Na Kazimierz, w którym jadaliśmy wybornie, poświęcony zostanie osobny post. Dziś: Lublin i Nałęczów.
Stół i Wół, Lublin, ul. Bramowa 2
https://www.facebook.com/stoliwol
Chodziliśmy po Starym Mieście i nie bardzo mogliśmy się zdecydować co zjeść (pierwszego dnia trafiliśmy do miejsca, które było kompletnym niewypałem, więc nie będę Was 'raczyła' opinią). Polecana była nam Czarcia Łapa, ale ze względu na pewne ograniczenia kubków smakowych PanaMęża w końcu się na nią nie zdecydowaliśmy. Poszliśmy właśnie do Stołu i Wołu, który mieści się niedaleko Bramy Krakowskiej, naprzeciwko informacji turystycznej. W menu hamburgery, sałatki i dania z grilla. Na pewno zaskoczyła nas pozycja "Deska serów" w sekcji "Desery", ale kto wie... ;)
Z menu szybciutko wyłowiliśmy foccacię z serem i masłem czosnkowym - była dobra, ale nijak się ma do mojej ulubionej, jedzonej w jednej z podwarszawskich restauracji (o której też Wam kiedyś opowiem). No i nie do końca czuliśmy w niej masło czosnkowe, a szkoda.
Oprócz tego PanMąż wybrał dla siebie burgera "Jack" - za bodajże 26 zł; z sosem Jack Daniels. Burger, ze względu na sos, lekko słodkawy, wypieczony w sam raz. Dodatkowo z domowymi frytkami i sałatką colesław, czyli tak, jak najczęściej bywają podawane burgery w chyba powoli przemijających burgerowniach. W każdym razie: PanMąż był zadowolony.
Ja zdecydowałam się na szaszłyk z kus-kusem i sałatką z pomidorami. Dostałam danie i... oniemiałam! Porcja była og-ro-mna! Mimo, że miałam nieodzowną pomoc przy zjadaniu mięcha - i tak nie opróżniłam deski, na której danie dostałam ;) Kus-kus pyszny, chociaż bardzo żałuję, że podany na zimno - dużo lepszy byłby ciepły. Szaszłyk z boczkiem, cebulą i papryką był bardzo dobry - najlepsze jednak z niego były kawałki mięsa - im bardziej przypieczone (przypalone?) - tym lepsze :)
Wnętrze? Industrialne - mi się bardzo podobało!
W dodatku - serdeczne pozdrowienia dla Pana Kelnera, który był przemiły! :)
Karczma Nałęczowska, Nałęczów, ul. Poniatowskiego 4
http://karczmanaleczowska.org/
Z Lublina przenosiliśmy się na parę dni do Kazimierza. Jako, że nie spieszyło nam się i mieliśmy trochę czasu - zatrzymaliśmy się na posiłek w Nałęczowie. Pogoda była koszmarna i nawet czekolada w pijalni czekolady Wedla nie poprawiła nam nastroju.
Przypadkiem zaszliśmy do Karczmy Nałęczowskiej. Jak się okazuje - swojego czasu Magda Gessler przeprowadzała w tym miejscu swoje kuchenne rewolucje (odcinek możecie znaleźć TUTAJ).
Ja z przystawek zrezygnowałam, choć udało mi się spróbować barszczu czerwonego, na który połasił się PanMąż. Barszcz był z uszkami i był całkiem smaczny - choć nie umywa się do barszczu z ziemniakami, który robi moja Mama :)
PanMąż z menu wybrał szaszłyka z Nałęczowa do Lublina z ogórkami kiszonymi i opiekanymi ziemniakami. Określa go jako "ciekawy", czyli smakował mu ;) Jedna z rzeczy, która nas zaskoczyła - sposób podania - na dużym chlebie.
Ja zdecydowałam się na rague z dzika z grzybami, który było pyszne! Trochę bałam się dzika, bo jadłam go bodajże drugi raz w życiu, ale bez wahania zdecydowałabym się zjeść go i po raz drugi. Dobrałam do nich kluseczki kładzione, które były super. Jedna rzecz, która mnie zaskoczyła to przybranie, na które składał się... arbuz.
Do posiłków mogliśmy wybrać sobie coś z barku sałatkowego, który był raczej mizerny.
I coś, co kompletnie nam nie pasowało - kelner. Kompletnie nie był w stanie doradzić, ba, nie do końca wiedział z czego się składała część dań i sałatek.
To tyle na dziś...
Byliście w którymś z tych miejsc? Planujecie być?
niedziela, 14 września 2014
Zapraszam na śniadanie: Chałka
Celebrujcie śniadania! Zwłaszcza te leniwe, spędzone przy rodzinnym stole z bliskimi. Ja uwielbiam te leniwe dni, kiedy nie spieszymy się do pracy i siedzimy rano przy stole z parującymi kubkami kawy nad śniadaniem.
Do zrobienia chałki zabierałam się długo, bardzo długo. W końcu zrobiłam, wyszły pyszne po czym... zostały cichaczem zjedzone przez moich kochanych Rodzicieli, którzy przyjechali do nas z wizytą ;)
Przepis pochodzi z bloga Kwestia Smaku - tam też jest cudnie opisane w jaki sposób zaplatać chałkę.
Składniki na 1 dużą lub 2 nieduże chałki:
3,5 szklanki mąki pszennej tortowej lub chlebowej
opakowanie suszonych drożdży
1 szklanka ciepłej wody
5 łyżek cukru
2 łyżki cukru waniliowego
5 średnich żółtek
3 łyżki oleju
1/2 łyżeczki soli
Kruszonka:
50 g rozpuszczonego masła
6 łyżek cukru
6 łyżek mąkiZe wszystkich składników zagnieść jednolite, gładkie ciasto. Ciasto nie może się kleić do rąk, więc gdyby tak się zachowywało - można wyrabiać je dłużej podsypując po trochu mąką - do czasu aż przestanie się kleić.
Uformować kule i włożyć do posmarowanej olejem miski, którą przykrywamy folią i wstawiamy na całą noc do lodówki.
Rano wyjąć ciasto i zapleść z niego warkocze.
Zrobić kruszonkę: do roztopionego masła dodawać po łyżce cukru i mąki. Po pewnym czasie mieszanka powinna zacząć przypominać grudkowatą kruszonkę.
Wyplecione chałki posmarować z wierzchu roztrzepanym jajkiem i posypać kruszonką. Odstawić na około 1,5 godziny w ciepłe miejsce bez przeciągów do podrośnięcia.
Wstawić do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i piec przez 25-30 minut.
Ostudzić i... smacznego :)
piątek, 12 września 2014
Domowy sękacz
Sękacz da się zrobić w domu! Nie jest to taki w 100% prawdziwy sękacz jak ten kupowany w cukierni, ale bardzo podobny i pyszny! Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo lubię sękacze ;)
Co więcej - ten sękacz smakował dwóm osobom, które w ogóle nie przepadają za ciastami, więc... taki mały sukces? ;)
Składniki:
6 dużych jaj
kostka masła
150-200 g masy marcepanowej
2 łyżeczki cukru waniliowego
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
100 g cukru pudru
50 g mąki pszennej
50 gram mąki ziemniaczanej
szczypta soli
Masło utrzeć z cukrem pudrem, cukrem waniliowym, ekstraktem waniliowym i masą marcepanową.
Białka pooddzielać od żółtek i do masy maślanej dodawać po jednym żółtku cały czas miksując masę dodając po niej po łyżce mąki ziemniaczanej i mąki pszennej.
W osobnej misce ubić białka ze szczyptą soli i cukrem na sztywną masę jak do bez. Ubite białka delikatnie wmieszać do masy maślanej.
Spód tortownicy wyłoży papierem do pieczenia. Na spód wyłożyć około 4-5 łyżek masy i rozsmarować równomiernie po całej powierzchni. Piec około 4-5 minut w pierkarniku nagrzanym do temperatury 220 stopni. Ciasto powinno lekko się zarumienić.
Wyjąć blachę z piekarnika, nałożyć kolejnych 4-5 łyżek masy i znowu podpiec. Czynność tę powtarzać do całkowitego zużycia ciasta.
Ciasto ostudzić. Podawać z masą czekoladową lub z miodem.
Smacznego :)
wtorek, 9 września 2014
Sernik z jagodami na kruchym spodzie
Serniki - moja miłość w kuchni! :) Uwielbiam, uwielbiam i jako jedne z nielicznych - jadam! ;)
Ten sernik czekał na zostanie bohaterem wpisu jakiś czas. Został skonsumowany już dawno, lecz ja o nim cały czas pamiętam. Zwłaszcza, że jakiś kilogram jagód leży zamrożony w lodówce i czeka na głęboką zimę, żeby wypełnić cały dom swoim zapachem... Ja to już czuję ;)
Ciasto jest pyszne! Kruchy spód, kremowy sernik, rozpływające się w ustach jagody... Ach! :)
Składniki:
Kruchy spód i kratka:
2,5 szklanki mąki pszennej
kostka masła
100 g cukru pudru
2 żółtka
2 łyżki kwaśnej śmietany
Masa serowa:
1 kg tłustego twarogu zmielonego dwukrotnie
5 jaj
3/4 szklanki drobnego cukru do wypieków
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
200 ml śmietany kremówki - 30 lub 36%
2 łyżki mąki pszennej
2 łyżki mąki ziemniaczanej
ok. 700 g owoców: u mnie jagody
Kruche ciasto:
Mąkę posiekać z masłem. Dodać żółtka, śmietanę, cukier i zagnieść. Uformować kulę, owinąć folią spożywczą i odłożyć do lodówki na 2 godziny.
Po tym czasie ciasto podzielić na 2 części: 2/3 i 1/3. Mniejszą część ciasta włożyć do lodówki.
Większą część ciasta rozwałkować i wyłożyć na spód formy wyłożonej papierem do pieczenia. Piec 10-12 minut w temperaturze 200 stopni, do czasu, aż ciasto będzie jasnozłote.
Masa serowa
Wszystkie składniki: ser, cukier, mąki, ekstrakt, śmietanę i jaja; umieścić w misie miksera i zmiksować do otrzymania gładkiej, jednolitej masy. Nie miksować dłużej, bo wtedy do masy dostanie się dużo powietrza - to sprawi, że sernik wyrośnie wysoki, ale po ostudzeniu opadnie.
Masę wylać na podpieczony spód i podpiec 15 minut w temperaturze 160 stopni.
Po tych 15 minutach wyjąć z piekarnika, wysypać jagodami i wyłożyć kruche ciasto, które do tej pory siedziało w lodówce - można albo je porwać na kształt kruszonki, albo, jak ja, zrobić kratkę. Piec przez kolejne 40 minut w temperaturze 170 stopni.
Wystudzić i schłodzić przez noc w lodówce.
Smacznego :)